Za zakrętem [Listy z drogi]

Poniższy list jest pierwszym z serii “Listy z drogi”, mojej korespondencji z Joanną Składanek, Redaktor Naczelną Portalu MONOLOCO. Strach i samotna podróż…

“Czy często odczuwasz lęk? Mam na myśli ten strach zakorzeniony w naszym instynkcie przetrwania, który pojawia się w sytuacjach realnego, bądź wyimaginowanego zagrożenia. Ten strach najpoważniejszy ze wszystkich, który paraliżuje ciało i umysł. Czy boisz się o własne życie?(…)”

Cały list Joanny Składanek pt.  “Strach ma wielkie oczy”. Koniecznie przeczytaj!

W odpowiedzi na “Strach ma wielkie oczy”

Za zakrętem

Asiu,
wybacz, że tyle czasu zajęło mi odpisanie na Twój list, ale ku mojemu zaskoczeniu miałam kłopot z tym, o co pytasz. Wedle wszelkiej logiki powinnam się bać. Bo podróżuję sama, bo w zdecydowanej większości po nieutartych ścieżkach, gdzie nie wiem, co mnie czeka i gdzie nikt nie czeka na mnie. A jednak prawdziwie bałam się tylko raz i to w sytuacji kiedy zagrożenie było nie z tego świata. Dosłownie nie z tego.¹

Zastanawiałam się nad tym, co to oznacza, że się nie boję. Czy to znaczy, że jestem pozbawiona instynktu przetrwania? Że mam poprzesuwane niezdrowo reakcje, brak wyobraźni? Czy może nie stanęłam po prostu wobec sytuacji zagrażających życiu? To ostatnie zdecydowanie nie. Byłam na tonącej łodzi godziny żeglugi od lądu, byłam w sytuacji, w której na tamten czas uznałam, że wyjęcie noża to jest dobry pomysł (nigdy nie jest!), byłam głęboko w dżungli, czekałam na nadejście tsunami po trzęsieniu ziemi bez możliwości ucieczki, byłam aresztowana, byłam 50 kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji sam na sam z mężczyzną, który chciał się szargnąć na moja cnotę, byłam… byłam i przeżyłam. Wyobraźni też nie mogę sobie odmówić. Więc jednak brak instynktu?

Instynkt to jest najbardziej potrzebna rzecz w podróży. Kiedy nie znasz języka, nie znasz okolicy, zwyczajów, generalnie nie wiesz nic, to instynkt jest Twoim największym przyjacielem. On Ci podpowiada rzeczy małe i te istotne. Dzięki niemu jesteś w stanie przetrwać. Co więcej, z mojego doświadczenia wynika, że tak często używany wyostrza się, doskonali, rozrasta. Zaczyna funkcjonować w pewnym momencie jakby obok ciebie, najbardziej naturalnie na świecie. Nagle wiesz, co się do Ciebie mówi w języku, którego nie znasz, czujesz rytm miasta, w którym nigdy wcześniej nie byłaś, wiesz kiedy uskoczyć, a kiedy odwrócić głowę w kierunku kogoś, kto zdążył jedynie pomyśleć, że może trzeba Ci pomóc. Bynajmniej nie jest to refleksja moich długich filozoficznych rozmyślań nad istotą bytu w podróży (choć życzyłabym sobie takiej mądrości, nie powiem). Zwrócili mi na to uwagę ludzie, których spotkałam po drodze. Dziwiąc się jak to się stało, że wiem gdzie wejść, albo że instruowana w obcym języku stosuję się poprawnie do instrukcji. Dopiero wtedy zaczęłam na to zwracać uwagę, u siebie i innych podróżników. Nie, o instynkt jestem spokojna. Jest ze mną. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w moim życiu.

I może tutaj jest odpowiedź na Twoje (i moje) pytanie. Myślę, że paradoksalnie to właśnie mój instynkt samozachowawczy, pracujący na najwyższych obrotach, nie pozwala mi się bać. A już na pewno nie tak, by ten strach mnie sparaliżował. Nie kiedy jestem sama i mogę liczyć tylko na siebie. Sparaliżowana strachem nie będę w stanie myśleć, nie będę w stanie reagować. Taki paraliż z sytuacji groźnej natychmiast mnie rzuca w sytuację bez wyjścia.

Nie pamiętam strachu, ale pamiętam uginające się pode mną nogi, gdy zagrożenie minęło. Rękę, która nie była w stanie utrzymać długopisu, ba! otworzyć plecaka, poprawić włosy. Ciało, które nie jest Twoje. Tak bardzo nie masz nad nim kontroli, że nie wiesz, co wykona, kiedy spróbujesz usiąść. Więc stoisz. Na nie swoich nogach. Może oszczędzony jest mi paraliżujący lęk, ale za to odbija sobie instynkt na momencie po.

Skoro rozmawiamy o strachu, to ja się trochę boję, że z tej rozmowy wykluje się mocno wypaczony obraz bezpieczeństwa w podróży. Zapytana nie o strach, ale o to, czy bezpiecznie jest podróżować odpowiedziałabym Ci od razu “tak”. Jeśli miałabym stawiać jakieś ostateczne tezy (choć ogólnie jestem wszelkim ostatecznościom przeciwna) to jestem zdania, że podróżowanie nie jest bardziej niebezpieczne niż prowadzenie życia gdziekolwiek indziej. Oczywiście trzeba podróżować z głową, tak samo jak trzeba z głową przechodzić przez ulice w Warszawie. A przede wszystkim dobrze jest być w tym miejscu, w którym się jest. Nie potrafię nic powiedzieć na temat zwiedzania, bo mnie nie to interesuje. Mnie interesują ludzie, to jak żyją, czym żyją, po co żyją. Staram się dotrzeć do nich jak najbliżej, a co za tym idzie nie naruszać ich porządku rzeczy, szanować ich zwyczaje, rozciągnąć swoje zwyczaje w imię komfortu tych, u których jestem gościem. Myślę, że niezliczona ilość niebezpieczeństw, które gdzieś czyhają ominęła mnie dzięki temu.

Po pierwsze, bo nie prowokuję, nie konfrontuję, nie włażę z butami do kogoś do domu, a przyznaj sama, pod żadną szerokością geograficzną nie ma takich, którym by się to podobało. Tylko kwestia temperamentu, jak na to zareagują. Po drugie, mimo, że podróżuję samotnie, to rzadko jestem sama. I to nie tylko kwestia pomocy i troski, którą jestem otaczana. To także kwestia poczucia wspólnoty, która bardzo uspokaja. Sama o tym trochę piszesz w Twojej przygodzie w Rwandzie. Tylko ten jeden uścisk i uśmiech na koniec, a jak wiele zmienił w tym, jak czułaś się jadąc przez afrykański mrok. Dla mnie tym samym były światła u sąsiada podczas nocy czekania na tsunami.

Albo może lepszy przykład. Wrócę do wspomnianej tonącej łodzi. Rzecz się działa w Indonezji, między zapomnianymi wyspami południowego Maluku. Przeskoczę dwa dni poszukiwania łodzi, ambaras załadunku, pierwsze godziny, kiedy woda tylko wlewała się lekko burtami i awarię silnika po drodze, który łaskawie zastartował ponownie dopiero przed zachodem słońca. Nikt się tym nie przejmował, bo wszyscy ściśnięci pasażerowie razem z załogą czekali letargicznie na zachód słońca, żeby zakończyć całodzienny post. Czekałam i ja, konając z pragnienia, bo  o ile Ramadanu nie praktykuję normalnie, to wyjęcie butelki wody w obliczu tych umęczonych ludzi w ogóle nie wchodziło w grę. Myślę, że już wtedy łódź brała dnem wodę, bo kiedy złamaliśmy post, podjedliśmy częstując się tym co mamy, pocieszyliśmy tym radosnym momentem, to oświetlony ponownie kokpit miał ponad metr wody. Była czarna noc, łódź nie miała oświetlenia poza wypalającą się powoli jedną pochodnią, na horyzoncie nie było widać nawet cienia świateł. Przyświecaliśmy komórkami tym kliku osobom, które czym się dało wylewały wodę. O wiele wolniej niż ona napływała. Było absolutnie jasnym, że toniemy. Pominę moją pierwszą myśl “o matko, zdjęcia przepadną!”… oraz szereg innych o niepozałatwianych sprawach. Może się bałam przez chwilę, tak histerycznie, rwąco, nie pamiętam. Pamiętam w odblasku komórek twarz starszego mężczyzny, który się do mnie uśmiechnął. Tak jak ja bym się uśmiechnęła do kogoś, kogo się chce uspokoić. Kobietę, która mnie przyciągnęła do siebie. Ich spokój, który spłynął i na mnie. Płynęliśmy przez długie cztery godziny w egipskich ciemnościach i ślepym zaufaniu do załogi, że wie w którą stronę jest brzeg, mimo, że ani nas ani brzegu nie widać. W międzyczasie uderzyliśmy o coś w wodzie z takim impetem, że jeden pasażer wyleciał połową ciała za burtę. Udana akcja ratunkowa pasażera natchnęła wszystkich taką radością, że były i śmiechy i poklepywanie po plecach tych, co wylewali wodę i rubaszne żarty, że nas atakują wieloryby (które skądinąd tam są). Dotarliśmy do brzegu, jak się zapewne domyślasz. Kiedy o tym dzisiaj myślę, aż trudno mi uwierzyć, że nie umarłam po wielokroć ze strachu w ciągu tych długich godzin. Ale jakoś tak w tej jedności, w Ich spokoju, we wspólnocie, w zwycięstwie uratowania niedoszłego topielca i w światłach komórek ze zdjęciami dzieci zapomniałam się bać.

I tutaj jedna uwaga. Widzisz, ja widziałam tą łódź zanim do niej wsiadałam. Widziałam jak podpływała do brzegu, wyglądając jakby się czołgała po dnie i modliłam się w duchu, żeby to nie była ta. Ale to była ta. Ta albo żadna. Nikt mnie do niej na siłę nie wsadził, wsiadłam bo bardziej chciałam gdzieś dotrzeć, niż się bałam tego jak. Takich momentów strachu, który przykrywa pragnienie dotarcia dokądś było więcej niż mogłabym spamiętać. Wspominam o tym, bowiem to nie jest tak, że ja jestem szaleńczo odważna. Ja po prostu bardzo chcę.

Pytasz czy boję się o własne życie… Zanim Ci odpowiem, znasz to powiedzenie “teraz mogę już umrzeć”? W różnych formach powtarzane przez różnych ludzi w kontekście spełnienia, podkreślające wagę dokonań czy emocji rzucanych na szale z najcenniejszym co mamy. Otóż ja gdzieś po drodze zaczęłam mieć w sobie spokój spełnienia. Cenię sobie swoje życie, będę je chronić i o nie walczyć, ale jeśli w to jak żyję jest wkalkulowane ryzyko, że może się coś wydarzyć, to ja to ryzyko świadomie na siebie biorę. Podróż to przede wszystkim nieznane. I może nie wydarzyć się nic, a może mnie ukąsić dajmy na to wąż i sama nie będę w stanie nic zrobić. To będzie koniec. Tak po prostu. W pewnych momentach to, że jesteś sama powoduje natychmiastowy skok sytuacji z tragicznej w ostateczną. Tylko widzisz, jest tyle rzeczy które mogą się w życiu wydarzyć, gdziekolwiek je prowadzisz. Kalkuluję ryzyko zanim podejmę decyzję, czy jest dla mnie warte podjęcia. Od momentu, w którym już wiem, że idę, jadę, że sama, że akurat tam, to nie mam się już nad czym zastanawiać. To już nie jest w moich rękach.

W ciągu całej swojej podróży miałam tylko trzy sytuacje niebezpieczne (pomijam nierówną walkę z naturą), z czego dwie – aresztowanie w Iranie oraz zakusy na moja cnotę w Kambodży, zakończyły się zanim nabrały prawdziwie czarnych barw (dzięki Ci instynkcie, żeś mnie nie sparaliżował!), a jedna była w dużej mierze moją winą. Może nie tyle moją winą sensu stricto, co wylądowałam w miejscu wybitnie turystycznym (Vang Vien, Laos) i nieszczęśliwie nie chciałam się poddać lokalnym zwyczajom upitych i znieczulonych narkotykami turystów opłacających lokalną policję. Powinnam była odejść, bo to nie było miejsce na walkę z korupcją i naprawianie świata.

Myślę, że to bardzo mało, biorąc pod uwagę, że robię rzeczy do których nikogo nie namawiam. Podróżuję po zmroku (ale Twoja zasada nr 1 jest zdecydowanie nr 1!), zdarzało mi się nie raz przesiedzieć noc przy drodze gdzieś-nie-wiem-do-dziś-gdzie, płynąć kanu w nieznane z zaskoczonym moim wtargnięciem rybakiem, przejechać całą Indonezję z kierowcami ciężarówek nocą, dniem i porą niczyją itp. itd. itd. jak śpiewała Osiecka…

Jest jedna prawda o podróżowaniu, którą niesie też przysłowie “strach ma wielkie oczy”. Za każdym kolejnym zakrętem zmienia się świat i zmieniasz się Ty. To, co dziś wydaje Ci się przytłaczające, po kilku zakrętach będzie czymś innym. To jest bardzo ważne, żeby o tym pamiętać. Podróż to jest doświadczenie, które Cię zmienia, dlatego warto patrzeć na tych, którzy są już drodze, jeśli szukasz inspiracji lub potwierdzenia, że można. Bo można. Ale odradzałabym mierzenie się ich miarą…

Lijiang, Chiny, Dzień Sprzątania Grobów

¹ Nawiązuję tutaj do długiej nocy w Jakarcie, w której widmo usiadło mi na piersiach i nie chciało puścić. Osobna opowieść…

Galeria okolicznościowych wątków pobocznych

5 Comments

  1. strach o siebie, swoje zycie,mienie, czy cnotę nie jest najtrudniejsza emocją z jaka zdatzyło mi sie zetknąć. Podróżowałam autostopem przez wiele lat, potem swiat od Alaski po Papuę, ale najwiekszy strach , ten paralizujący i obezwładniający i umysłi ciało pojawił się, gdy wpadła pod samochód moja 18-letnia córka i doznała bardzo silnego urazu głowy. Niewiadomo było przez 3 doby, czy będzie zyła . To doswiadczenia było najtrudniejszą drogą- drogą ciszy, wewnetrznego zmagania się z emocjami, akceptacja świat, życia. To doswiadczenie, które zakończyło sie najpiekniej ja siwecie, bo wszystko jest dobrze, uczy każdego dnia….pokory .

    • Ruda (przepraszam, że tak bezpośrednio, ale Pani Ruda brzmi jeszcze dziwniej..),
      przede wszystkim bardzo Ci dziękuję, że dzielisz się swoim doświadczeniem. I ogromnie się cieszę, że wszystko skończyło się dobrze. Pozdrowienia dla córy!

      Przy tej okazji poruszyłaś ważny aspekt samotnej podróży. Samotność jest w kwestii strachu łatwiejsza. Lęk o drugą osobę (szczególnie kogoś bliskiego) jest nieporównywalnie trudniejszy niż strach o siebie. Podobnie jak odpowiedzialność, która ogranicza się tylko do własnej osoby, decyzje, które tylko mnie dotkną, jeśli coś pójdzie nie tak. Ale już bycie z kimś zmienia dynamikę sytuacji diametralnie. W moim przypadku też zmienia drastycznie kryteria oceny sytuacji. Autobus nocny do którego bez mrugnięciem oka bym wsiadła sama, staje się wątpliwym środkiem transportu, jeśli mam tam wsadzić odwiedzająca mnie przyjaciółkę.
      Mam nadzieję, że wybaczysz mi przykłady nie przystające do rozmiarów wydarzeń o których piszesz. Myślę, że to co opisujesz oddaje w pełni wagę wydarzeń w naszym życiu i nic nie trzeba już do tego dodawać .
      Pozdrawiam Cię serdecznie i raz jeszcze dziękuję za tak osobisty komentarz!

  2. Aleksandra

    Wierzę w Twój instynkt Kasiu, jest niezawodny! No może oprócz sytuacji z pewną lianą :). Pozdrawiam Ciebie i Panią Joannę. “Listy z drogi” to świetny pomysł.

    • Dziękuję Oleńko! W imieniu swoim i Joanny. Bardzo nas cieszy, że pomysł z “Listami” spotyka się z odzewem!

  3. Hi hi hi – jest mi szalenie miło, bo forma zwrotu Pan/Pani buduje dystans, a ja wyrosłam w środowisku artystycznym, gdzie wszyscy zawsze zwracali sie do siebie bezpośrednio 🙂 co nie umniejsza szacunku.
    Aspekt strachu i odpowiedzialności za drugą osobe jest moim chlebem powszednim, bowiem żyję z mężczyzną chorym na Parkinsona, który ma uszkodzony również ośrodek mowy i wybieram się z nim w roczną podróż do Indonezji. Nie mamy (wspólnie) zgody na to, by strach paraliżował nasze zycie i determinował je. Masz racje co do mądrości “myslenia” czyli podróżowała z tzw. głową, jak w życiu codziennym jest to niezbedne. Często słysze, że jestem odwazna , bo to czy tamto. Zastanawiałam się czy to brak instyktu samozachowawczego, czy brak wyobraźni, ale nie sądzę. Mysle, że po pierwsze to głęboka wiara w siłe pozytywnej energii, czyli, że dostaje się to, co daje! A po drugie ciekawość świata i potrzeby realizowania sie są silniejsze niz strach i to one pchaja nas do przodu. Trzymam mocno kciuki za Ciebie i twoje spotkania w drodze.Wierzę, że dobro spotyka dobro 🙂

One Trackback

  1. By Spokój sumienia one dollar only - "Listy z podróży"- kASIA jalan jalankASIA jalan jalan 25 Jan ’15 at 8:24 PM

Leave a Reply

Your email address will not be published.
Required fields are marked:*

*